18h37 CEST
02/05/2025
Ponad pięć tys. kibiców szczelnie wypełniło główną trybunę stadionu im. Floriana Krygiera, by wspólnie przeżyć rozgrywany na PGE Narodowym w Warszawie mecz finałowy. Dlaczego tutaj, a nie w stolicy?.
„Bo dystrybucja biletów była fatalna. Nie dało się ich kupić” – mówił przed meczem Błażej Marcińczyk, który na obiekt przy ul. Twardowskiego udał się wraz rodziną i przyjaciółmi. Łącznie ich ekipa liczyła dziewięć osób.
Gdyby mieli pojechać do Warszawy, sporo by zapłacili za tę wycieczkę.
„Koszt nie miał znaczenia. Na taki mecz można wydać po kilkaset złotych za bilet. Ale się nie dało” – mówił Pan Błażej.
W ekipie Marcińczyka przed meczem panował optymizm. Obstawiając wynik najczęściej wskazywali jednobramkowe zwycięstwo granatowo-bordowych. 2:1 lub 3:2.
Doping w Szczecinie rozpoczął się na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego Szymona Marciniaka. Był na stojąco odśpiewany hymn „My Portowcy”, skomponowany kilkanaście lat temu przez szczeciński zespół heavymetalowy Quo Vadis. Były okrzyki: „Kto wygra mecz? Pogoń!”.
Na stadionie pojawił się też Artur Kałużny, który kilkanaście lat temu, po tragicznej dla Pogoni przygodzie z Antonim Ptakiem, podjął się odbudowy klubu wznawiając grę od czwartej ligi. Kałużny do tej pory posiada niewielkie udziały w klubie.
„Wraz z żoną organizujemy dzisiejsze wydarzenie. Liczyłem na to, że może przyjść pięć tysięcy ludzi i się nie pomyliłem. Fajnie wygląda ta pełna trybuna” – powiedział Kałużny.
Przed trybuną ustawione były cztery telebimy. Każdy o wymiarach 18 metrów kwadratowych. Z każdego sektora trybuny widoczność była bardzo dobra.
Mecz rozpoczął się od tradycyjnej syreny portowej. Po kwadransie stadion ucichł, gdy Legia objęła prowadzenie. Pierwszy raz kibice w Szczecinie eksplodowali radością, kiedy w 22. minucie Valentin Cojocaru obronił rzut karny. Potem był jęk zawodu, kiedy strzał Rafała Kurzawy zatrzymał się na poprzeczce. Aż wreszcie w 41. minucie euforia po wyrównującej główce Danijela Loncara. Syrena portowa zabrzmiała po raz drugi. Potem jeszcze trzykrotnie: na początek drugiej części, a potem po dwóch kolejnych golach dla Pogoni. Niestety dla kibiców szczecińskich rywale trafili o jeden raz więcej.
„Szkoda, bardzo szkoda tej przegranej, ale wstydu nie przynieśli. Walczyli do końca, nie tak jak przed rokiem. Dobrze się ten mecz oglądało” – podsumował Erwin Pagasz, jeden z kibiców, który pamięta wszystkie przegrane finały "Portowców". Od tego z Legią w 1981 roku (0:1), do dzisiejszego. (PAP)
pż/ cegl/